Recenzja filmu

Brightburn: Syn ciemności (2019)
David Yarovesky
Elizabeth Banks
David Denman

To ptak! To samolot! O nie, to Brightburn!

Mimo że nie ogląda się go najgorzej, "Brightburn" jest klasycznym przykładem dzieła, które nie dorasta do oczekiwań, jakie specjaliści od marketingu rozniecili jeszcze na etapie produkcji. Choć
Idea przyświecająca realizacji "Brightburna" wydawała się genialna w swej prostocie. Skoro kolejne odsłony "Avengersów" od lat święcą triumfy na wielkim ekranie, a Disney (Marvel) i Warner Bros. (DC) odcinają kupony od popularności komiksowych pierwowzorów, każdemu herosowi (lub heroinie) w trykocie fundując własne origin story, dlaczego nie stworzyć nowego uniwersum? Jako producenta najlepiej zatrudnić Jamesa Gunna – bo po pamiętnym konflikcie wokół starych tweetów z chęcią pokaże on Myszce Miki, na co go stać – a z pewnością powstanie przełomowe dzieło, które raz na zawsze odmieni oblicze kina superbohaterskiego. Oryginalność pomysłu będzie zaś polegać na stworzeniu negatywnego odpowiednika nieskazitelnego protagonisty. Wyobrażacie sobie, jak wyglądałby świat, gdyby przybyły na Ziemię Superman wcale nie miał szlachetnych intencji, a jego misją nie byłoby niesienie pomocy, lecz sterroryzowanie planety? No właśnie. Czy z takim pomysłem coś w ogóle może pójść nie tak? Okazuje się, że całkiem sporo. 


Przede wszystkim twórcy nie potrafią zdecydować, w jaki sposób chcą budować grozę. Z jednej strony mamy więc estetykę gore, brutalnie unaoczniającą kruchość ciał zwyczajnych śmiertelników w starciu z nadludzką siłą i laserowym spojrzeniem młodocianego (anty)bohatera. Z drugiej – jarzące się demonicznym blaskiem pomarańczowe oczy, demoniczne czerwone światło dobywające się z ukrytego w stodole statku kosmicznego i mówiący przesterowanym basem demoniczny głos, który w przypominającym łacinę narzeczu nawołuje Brandona (Jackson A. Dunn) do przejęcia władzy nad światem. Co gorsza, trudno pozbyć się wrażenia, że odpowiedzialni za scenariusz Mark Gunn i Brian Gunn nie wiedzą właściwie, jak rozwinąć wyjściowy pomysł. Ustaliliśmy już, że Superman będzie zły. I co dalej? Właściwie nic. Nie uświadczymy tu ani portretu psychologicznego protagonisty, ani toczącej się w jego umyśle walki Dobra ze Złem, ani nawet satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie, dlaczego spokojny nastolatek z dnia na dzień przechodzi przemianę w zwyrodnialca z lubością wykorzystującego dane mu supermoce do niecnych czynów.


Tym samym, mimo że nie ogląda się go najgorzej, "Brightburn" jest klasycznym przykładem dzieła, które nie dorasta do oczekiwań, jakie specjaliści od marketingu rozniecili jeszcze na etapie produkcji. Choć mariaż filmu superbohaterskiego i horroru wydaje się intrygującym pomysłem, zgrabne połączenie tych dwóch gatunków okazało się karkołomnym zadaniem. Brak głębi psychologicznej sprawił, że zamiast origin story złoczyńcy dostaliśmy kolejny horror o demonicznym dziecku, tylko w konwencji kina superbohaterskiego. Ot, szatan jest już passé.

Jeśli więc twoja pociecha zaczyna niegrzecznie odpowiadać starszym, kwestionuje autorytety i czerwonym długopisem gryzmoli w pamiętniku, wiedz, że coś się dzieje. O ile nie urodziła się 6 czerwca, raczej nie interesują się nią siły nieczyste, warto jednak pamiętać, że nie wszystko da się zrzucić na szalejące hormony. Zwłaszcza jeśli nie została poczęta po bożemu, lecz przybyła na Ziemię w przypominającym meteoryt statku kosmicznym.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik '89. Absolwentka filmoznawstwa i wiedzy o nowych mediach na Uniwersytecie Jagiellońskim. Napisała pracę magisterską na temat bardzo złych filmów o rekinach. Dopóki nie została laureatką VII... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones